Średniowieczna architektura militaris ma wiele niesamowitych oblicz i niezmiennie chyba przyciąga uwagę ludzi, od pasjonatów po niedzielnych turystów, we wszystkich zakątkach globu. Murowana twierdza, obwarowane miasto czy obronny kościół – każde z nich ma coś w sobie, jakiś swoisty magnes, który ekscytuje. Ale fortecę, którą kilka wieków wstecz wybudowano na wzgórzu nieopodal morawskiej miejscowości Lipnik nad rzeką Bečvou, tj. hrad Helfštýn zdecydowanie uznaję za ‚ferrari’ w tej kategorii zabytków architektury.
Kamienna, wieloczłonowa forteca, która w szczytowym okresie, w XVI i XVII wieku posiadała cztery dziedzińce, trzy fosy i pięć bram i bajeczną wręcz długość 180 m i szerokość dochodzącą do 150 m to, jak wyczytałem, jeden z największych zamków w Czechach i całej Europie Środkowej. Jego właścicielami na przestrzeni wieków były najbardziej znaczące rody czeskie. Jednak to chyba w czasach nowożytnych, gdy był on własnością rodów Pernštejn i Ditrichštejn przeżywał szczyt swojej świetności. Hrad ufortyfikowano wówczas dodatkowym systemem bastionów i innych elementów fortyfikacyjnych, dostosowując go zmieniających się realiów pól bitewnych czasów nowożytnych. Rozwój artylerii podyktował bowiem nowe warunki walki. W każdym razie jedno jest pewne – zamek nigdy nie został zdobyty przez żadną oblegającą go armię.
Z zamkiem Helfštýn wiąże się jeden epizod historyczny, który zainteresował mnie szczególnie. Może dlatego, że wystąpił on w kontekście moich Gliwic? 😉
Ale może od początku. Przenieśmy się do 1 połowy XVII w. Europę tego czasu zmagał jeden z największych konfliktów w jej historii – konflikt na podłożu religijnym, zwany Wojną trzydziestoletnią (1618-1648). 25 kwietnia 1626 r. dowodzący protestanckimi wojskami duńskimi Ernst von Mansfeld został pokonany przez katolików dowodzonych przez Albrechta von Wallenstein pod Dessau, na terenie dzisiejszych Niemiec. Przegrupowawszy i uzupełniwszy swe wojska Mansfeld ruszył wówczas przez Śląsk na Węgry, gdzie zamierzał zjednoczyć siły z Bethlenem Gaborem, podobnie jako on występującym przeciw katolickim Habsburgom. W pierwszej połowie sierpnia sam Mansfeld, a być może tylko część jego oddziałów oblegały Gliwice. Miasto jednak nie zostało zdobyte, wg tradycji dzięki dzielnej obronie mieszkańców. Mansfeld następnie ruszył w kierunku Węgier, najpierw na Morawy i w końcu sierpnia znalazł się pod zamkiem Helfštýn. Jednak pościg wojsk Wallensteina uniemożliwił mu dłuższe obleganie twierdzy i prawdopodobnie do jego zdobycia próbował jedynie ‘forteli’ (o czym informacje znalazłem w starej książce I. Kahliga, Hrad Helštýn na Moravě)
Benno Nietsche, twórca niedawno przetłumaczonej na język polski „Historii Miasta Gliwice” (tu dostępny zdigitalizowany oryginał: https://www.sbc.org.pl/dlibra/show-content/publication/edition/8435?id=8435) napisał, że Mansfeld do oblężenia wysłał kilka tysięcy ludzi, a w mieście miało być około tysiąca obrońców. Miało ono trwać kilka dni i prowadzono je z użyciem artylerii. No właśnie – artylerii…O ile zrozumiałe jest dla mnie to, dlaczego Mansfeld ‘odpuścił’ sobie Helfštýn – bo jako doświadczony dowódca wiedział, że zdobycie tej twierdzy nie będzie rzeczą łatwą i krótkotrwałą, to do tej pory chodzi za mną jedno pytanie – dlaczego nie udało mu się zdobyć Gliwic? Pomijając legendy, cuda i absolutnie nie wątpiąc w waleczność Gliwiczan(!) przy podawanej ilości mansfeldyczków, jednego nie do końca rozumiem.
Rzućcie proszę okiem na świadek muru miejskiego Gliwic przy gliwickim Zamku Piastowskim czy relikt odkryty w trakcie remontu nawierzchni na ul. Pod Murami. Jego szerokość to miejscami …70 – 80 cm. Czy tylko mnie się wydaje, że ostrzał artyleryjski muru o takiej grubości, nawet z lekkich dział polowych niechybnie doprowadziłby do wytworzenia wyrwy i ułatwiłby zdobycie miasta? Czyżby tak doświadczony dowódca jak Mansfeld nie przeprowadził rozpoznania słabych punktów gliwickich umocnień przed atakiem? Może oszczędzał ‘prochy’, w kontekście rychłego połączenia sił z Bethlenem Gaborem? A może jego artyleria była dalej w rozsypce po porażce pod Dessau? A może chodziło o coś zupełnie innego? Jak mówi historia, przeprowadził bowiem nieudany szturm na mury przy użyciu drabin…
W każdym razie faktem jest, że miasto się wybroniło i jestem dumny z bohaterskiej postawy Gliwiczan i Gliwiczanek, które miały lać gorącą kaszę, na wdrapujących się na mury mansfeldczyków!
I tak to spod murów niezdobytego Helfštýnu dotarłem do murów Gliwic, również niezdobytych, przynajmniej przez Mansfelda ;). No i słusznie – wszystkie wycieczki są fajne, te historyczno-archeologiczne dla mnie najbardziej – ale wszystkie powinny kończyć się przecież w domu 😉