Krople płynnego metalu rytmicznie spadały do niewielkiego otworu, uzupełniając wnętrze dwudzielnej formy. Jeszcze pięć, trzy, ostatnia… Mężczyzna odłożył rozgrzany tygielek i spojrzał na skąpany w promieniach zachodzącego słońca stół swojej gliwickiej pracowni. Stały, w szyku, jeden za drugim, rzucając na siebie cienie i półcienie, w zależności od rzędu i kolumny. Niemal gotowe – pomyślał – choć obok uczucia radości, było w tym i trochę żalu. Wiedział, że za kilka godzin, jego nieożywiona armia pojedzie do sklepu Grundmanna. Jego niewielki dom handlowy zaopatrywał od lat, a ołowiane żołnierzyki zawsze rozchodziły się tam niemal jak świeże bułeczki. Dzieciaki je uwielbiały, wiedział to. Nieraz widywał jak na zakurzonych czy błotnistych podwórzach kamienic rozgrywali nimi całe batalie, śmiejąc się i gestykulując zamaszyście, jak to dzieci. Cieszył się, że jego żołnierzyki sprawiają im tyle radości…

Deszcz siąpił mocno tego ranka, podmywając ściany głębokiego okopu. Jyndrek rozchylił lekko połę swojego grubego płaszcza i sięgnął po niewielkie szmaciane zawiniątko. Ołowiany kawalerzysta, którego otrzymał od tatka dawno temu, zabłyszczał w oczach zmarzniętego żołdaka. Już czwarta wiosna mija jak opuścił dom i ruszył na wschód walczyć ku chwale Cesorza. Wygięta podstawa figurki sprawiła, że jeździec wydawał się upadać niźli dumnie stawać do boju. Widok ten sprawił, że posmutniał i zamiast wrócić myślami do beztroskich lat dziecięcych posępniał jeszcze bardziej. Iluż to ja takich widziałem upadających z konia pod gradem kul maszynowego – pomyślał. Po co ta wojna, po co ta… Jyndrek, rusz się, Rusy idą – krzyknał gefrejter, a Jyndrek bezwiednie przyłożył palec ponownie na zimny cyngiel….
Mróz trzymał jeszcze mocno. Od początku roku tracił z każdym dniem jednak na sile i tu i ówdzie widać już było oznaki budzącej się przyrody. Jyndrek nie zwracał na mróz uwagi, wiedział że do domu już bardzo blisko. Polna droga, mocno kamienista i uciążliwa dla jego zmęczonych tułaczką stóp wydawała się przez to mniej uciążliwa. Nastał nowy, 1919, skończyła się wojenna zawierucha i wszechobecna śmierć i pożoga. Nie słyszał już świstu kul, o dziwo nawet we śnie. Jedynie przeszyte dawno temu przez jedną z nich ramię przypominało o wojennej zawierusze. Jyndrek zatrzymał się nagle jak wryty. Sięgnął pod płaszcz i wyjął znajome, dawno nie wyjmowane zawiniątko. Rozłożył je i spojrzał na pokrytego kremowym nalotem swojego żołnierzyka. Pomyślał o młodości, o dziecięcej beztrosce. W ciepłych myślach nie było już nigdzie ołowianego kawalerzysty, na którego patrzył w tej chwili. Cisął Jyndrek zawiniątkiem ile miał siły w zdrowym ramieniu, aż z pobliskich suchych trawach wzbiły się nagle spłoszone kuropatwy. Zapiąwszy płaszcz ruszył dalej przed siebie. Słonko ogrzewało już mocno zmrożoną twarz wędrowca. Łabędy były blisko, widać było już dymy z chałup.
R.Z., marzec 2022