Codzienna praca na wykopaliskach, eksplorowanie, odkrywanie to coś co przyprawia wielu o dreszczyk emocji (w tym oczywiście mnie!). W każdej chwili pod łopatą czy gracką może wyskoczyć jakiś wyjątkowy przedmiot – materialny okruch czasu, który od razu wprawia w euforię ekipę badawczą, nie mówiąc o znalazcy ;). Dla takich momentów warto wyrzucać metry sześcienne ziemi 😉
Po wykopaliskach przychodzi taki czas, kiedy wszystkie znaleziska należy oczyścić, posegregować, opisać. Wybrać zabytki do konserwacji, ułamki naczyń rozłożyć , sprawdzić, czy coś się może wykleja w większą partię naczynia, etc, etc. Do tego dokumentacja polowa z badań. A na koniec trzeba jeszcze napisać sprawozdanie z prac i przygotować karty zabytkom, żeby mogły trafić do najbliższego Muzeum. Słowem pracy czasem drugie tyle co na wykopie;)
Ale powiem Wam, że ja poza samym „kopania” uwielbiam te gabinetowe potyczki z zabytkami. Nawet jak trafia mi się taki materiał jak teraz, czyli setki fragmentów naczyń i kafli piecowych. Wszystkie trzeba zliczyć, odnotować ile było części przywylewowych naczyń, ile środkowych, przydennych, ile uch, nóżek czy pokrywek. Wydzielić te, których powierzchnia była zdobiona od tych niezdobionych. Nie wspominając już o tym, że w przypadku takich ułamków jak te, czyli nowożytnych należy jeszcze zwaloryzować je pod kątem technologii wykonania. No i na koniec wybrać te najciekawsze ułamki do rysowania czy fotografowania, a potem to zrobić… Podejrzewam, że większość populacji świata w tym momencie miałaby już dosyć archeologii po grobową deskę;) Dla mnie to nic strasznego. W całej tej mrówczej pracy energii dodają mi takie niepozorne niuanse, jak ładny ornament na skorupie czy ułamku kafla. Ale to wiadomo, co kto lubi 😉
W każdym razie w GPA praca trwa i pomyślałem, że się z Wami tym podzielę 😉