– Anielciu – krzyknął zaniepokojony Francek, obserwując znikającą w końcu wychodzącego na Wilhelmstrasse podwórza postać kobiety. Nie usłyszała go.
Miarowe buczenie silników maszyn dochodzące z nieba sprawiło, że poczuł niepokój. Spojrzał posępnie w dół. Delikatny powiew jesiennego wiatru sprawił, iż na nogach zawisła mu duża połać trzepoczącej gazety… ”Armia Czerwona coraz bliżej Gliwic”…przeczytał mimochodem podnosząc głowę. Poczuł nagle przenikliwe zimno, ale widok machającej mu z oddali Nelci sprawił, że ciepło wróciło.
Zima przyniosła nie tylko mróz. Przyniosła też inny chłód, chłód ludzi, którzy na co dzień bestialsko niszczyli świat nastoletniego Francka. Ale nie o siebie się obawiał najbardziej. Wiedział, że po upitych, wałęsających się ulicami Gliwic sołdatów można się spodziewać najgorszego. Niespożytej uciechy sprawiało tej głośnej hałastrze strzelanie do wszystkiego, podpalanie…czy… Bał się bardzo o Nelcię… czuł, że codzienne dojazdy do bytomskiej szwalni, gdzie pracowała nie są bezpieczne…mimo ciężkiej pracy, kochała to co robi. Wiedział jakie to dla niej ważne.
Dziadek Alojz zawsze mówił. Jak strzelają, to się kryj. Najlepiej do piwnicy. Słowa te brzęczały mu w głowie, obok tysiąca innych wpadających do głowy, kiedy strach pochłania wnętrze człowieka. Drobne ciało Anielci, wtulonej w jego ramiona potęgowało niepokój. Uciekli, ale czy są bezpieczni…? Chłód bijący z betonowych ścian schronu dawał się coraz bardziej we znaki. Gdzieś, jakby w oddali słyszał dalej przerywane, miarowe serie z automatu. „Szpitalnicy” przyszli pod dworzec na łowy… Dobrze, że dziś wyszedł po Nelcię – pomyślał. Nie wiedział, jak znaleźli się w tutaj, w ciemnym i zimnym schronie, ale…dziadek Alojz zawsze mówił…
Francek otworzył delikatnie oczy. Strzały umilkły już całkiem. Przenikający chłód nie przerwał Nelci spokojnego snu, jakoby na przekór barbarzyńskiej zamieci hulającej jeszcze niedawno na powierzchni. Poczuł, że „piwnica” ich uratowała.
Ostre lipcowe słońce uderzyło mocno w oczy wychodzącego z budynku gliwickiego dworca Francka. Lato 1962 roku było niezmiernie upalne. Rzadko zagląda do rodzinnego miasta, odkąd z Anielcią wyjechali na stałe do Bytomia. Odzyskując powoli wzrok coraz żywiej rysowały mu sie kształty kamienic dawnej Wilhelmstrasse….Nagle poczuł chłód, chłód który przeszył jego ciało, niby seria z pepeszy…kątem oka zauważył wejście, wejście, które kiedyś uratowało jego i Nelcię. Ciepło wróciło.

- to jest utwór literacki
- „szpitalnicy” – czerwonoarmiści, sowieccy rekonwalescenci, którzy terroryzowali Gliwice w pierwszych miesiącach 1945 r.